[ Pobierz całość w formacie PDF ]

środowisko. Ale jest moje. W takim się wychowałem. Właśnie o tych
ludziach twoje waszyngtońskie ważniaki często zapominają.
Chessey wspięła się na palce i przez ramię Dereka usiłowała zlustrować
obecnych.
S
R
- Czy wśród tych zwykłych ludzi jest jakaś niezwykła osoba... - spytała
ironicznie.
- Myślisz o jakiejś przyjaciółce?
- Właśnie.
- Nie ma tu takiej.
- A ta fałszywa kelnerka, która podała ci kartkę?
- %7łona kolegi, który to wszystko zorganizował. Ja w dalszym ciągu
czekam na taką, którą będę mógł zabrać na farmę i przedstawić ojcu bez
obawy, że ją wyrzuci... - Uśmiechnął się.
- Nie było nikogo odpowiedniego wśród tych, które podczas tej podróży
wcisnęły ci karteczki z telefonami?
- Nie wiem, nie sprawdzałem, karteczki wyrzucałem. Nie lubię kobiet,
które za bardzo się pchają.
- Wracamy, panienko, czy mam czekać? - spytał kierowca taksówki. -
Niedługo schodzę ze służby...
- Wracasz - odezwał się Derek.
- Zostaję - zdecydowała Chessey. - Bardzo chcę zostać. I nie sprzeciwiaj
się temu, Derek. Bardzo cię proszę! Ten jeden raz! A poza tym, dokąd mam
wrócić? Do pustego hotelowego pokoju?
Derek pokręcił głową. Ależ ona umie owijać ludzi wokół palca.
Koniecznie chce go przez cały czas kontrolować.
Może to niesłuszne podejrzenie, pomyślał. Może ona naprawdę chce być
ze mną?
- Dobrze, możesz zostać.
Taksówkarz włączył bieg i odjechał bez słowa.
S
R
Derek ruszył przodem. Raz się tylko obejrzał. Cieniutkie pończochy,
nieskazitelny granatowy kostium, popielata jedwabna bluzka, fryzura jakby
prosto od mistrza grzebienia.
- Dlaczego ty nie wozisz choćby jednej pary dżinsów? - spytał przez
ramię i nie czekając na odpowiedz, podszedł do bufetu, gdzie na papierowy
talerz nałożył sobie kopiastą porcję kapuścianej sałatki. - Dziewczęta i
chłopaki, przedstawiam wam Chessey! - powiedział bardzo głośno.
- Pewno z Waszyngtonu - odezwał się ktoś z przekąsem.
- Z Waszyngtonu, ale równa babka - stwierdził Derek.
Teraz dopiero Chessey zrozumiała, dlaczego Derek prawie nic nie jadł
podczas lunchu z rotarianami. Chciał mieć apetyt na swojskie domowe
jedzenie.
Ktoś włączył głośną muzykę, mężczyzni gwarzyli między sobą, matki
piskliwie upominały dzieci, aby zjadły coś solidnego, zanim zabiorą się do
słodyczy... Gospodarz pikniku wręczył Chessey papierowy talerz i szerokim
gestem zaprosił do stołu, a następnie rozpoczął z nią ożywioną rozmowę, w
której przerywał sam sobie w pół zdania, by wybuchać co chwila tubalnym
śmiechem. Chessey się rozochociła, chwaliła jedzenie, owocowy poncz i
piękno otaczającego ich lasu.
Po lunchu rozegrano proponowany wcześniej mecz, ale nie siatkówki,
tylko bejsbołowy. Grali prawie wszyscy mężczyzni i kilka kobiet.
W tym czasie reszta kobiet zmywała, a z nimi także Chessey, i pakowała
puste półmiski do kartonów. Chessey wesoło rozmawiała z dziećmi, a jednej
dziesięcioletniej dziewczynce pozwoliła przymierzyć swoje pantofle na
S
R
wysokich obcasach, które na pikniku wzbudzały zrozumiałe
zainteresowanie.
Słońce zaczęło chować się za koronami drzew. Mężczyzni, poczuwszy
nagłe pragnienie, przerwali mecz, by podążyć do stołu z ponczem i piwem.
Chessey przypomniała Derekowi o czekających ich obowiązkach i
odlocie jeszcze tego wieczoru.
- Nudzisz, kobieto - odparł. - Siadaj, bo i ja chcę usiąść i wypić piwko. - Z
lubością patrzył na trzymany w ręku kufel wręczony mu przez jedną z kobiet.
- Opowiedz nam, jak to było, Derek - poprosił ktoś.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Z twarzy kobiet zniknęły uśmiechy.
- Cóż mam wam powiedzieć... Było zle, bardzo zle. Każdy z nas,
pozostawiony sam sobie, wkrótce by zdechł. Ale w kupie nam się udało.
- Ten tutaj Greg... - gospodarz pikniku wskazał palcem chudego
mężczyznę - .. .jest kuzynem jednego z twoich ludzi. I on mówił to samo.
- Jak się nazywa ten kuzyn? - spytał Derek.
- Na imię mu Bob.
- Pewno Bob Holister?
- Tak.
- Twardy chłop. Można na nim polegać.
- Jest teraz w szpitalu wojskowym. Stan pełnego wyczerpania - wyjaśnił
Greg. -I nie ma zamiaru przedłużyć kontraktu.
- Ja też nie - powiedział Derek. - Proszę go pozdrowić.
Chessey przypomniała sobie, że w teczce szeregowca Boba Holistera
znajdowało się jego oświadczenie, że Derek ocalił mu życie, ratując w
krytycznej fazie choroby.
S
R
Derek nie napomknął o tym ani słowem.
- Dlaczego oni was zostawili? - spytał ktoś.
- W Waszyngtonie nie wiedzieli, gdzie jesteśmy - odparł Derek.
- Pewno uznali was za zabitych - powiedziała jakaś kobieta.
- Chyba nie. Ale nie znali naszego miejsca pobytu - wyjaśnił powtórnie
Derek. -I nie mieli żadnych dowodów, że żyjemy. Ale z pewnością o nas
myśleli... Na pewno. Oficer nigdy nie zapomina o swoich podwładnych...
- Generałowie też nie?
- Generałowie też nie.
Chessey pomyślała sobie, że ci prości ludzie przyszli tu właśnie po to, by
z ust Dereka usłyszeć takie zapewnienie. Im potrzebna była wiara w
przełożonych. Wojskowych czy cywilnych.
- Chessey, którą tutaj widzicie.,. - Derek wskazał ją palcem - pracuje w
departamencie stanu. I oni tam przez cały czas o nas myśleli i kombinowali,
jak by nas wydobyć. Prawda Chessey?
Chessey skinęła głową, pewna, że wielu z obecnych nie uwierzy jej
potwierdzeniu.
- Zwietne piwo. I świetne było to jedzonko - powiedział Derek. - Warto
było wrócić do domu.
- Wszyscy się radujemy, że ci się udało. - Gospodarz spotkania poklepał
Dereka po plecach.
- Czas się zbierać. - Derek wstał i leniwie się przeciągnął.
Do miasta zabrał Dereka i Chessey jeden z uczestników spotkania.
S
R
Gdy jechali w czerwonym pinto, Chessey nachyliła się do ucha Dereka i
szepnęła:
- Aż nie mogę uwierzyć, że wymykałeś się na takie imprezy.
- Wiem. Byłaś pewno przekonana, że w każdym z tych miast mam inną
kochankę.
Skinęła głową.
- Miałam prawo coś podobnego podejrzewać.
- Nie, Chessey, ja nie latam za spódniczkami. Ja szukam zupełnie czegoś
innego. Szukam zwykłej kobiety, która będzie chciała tego, czego ja pragnę:
rodziny, dzieci, własnego miłego domu, spokojnego życia.
- Jesteście na miejscu - powiedział kierowca. - Powodzenia, Derek! Miło
było cię poznać, Chessey. Pilnuj swego chłopa!
Chessey zaczerwieniła się po uszy. Derek spokojnie poszedł na tył wozu
do bagażnika po swój wojskowy worek.
Kiedy dołączył do Chessey i wchodzili razem do hotelu, powiedział:
- I jeszcze jedno, Chessey...
- O co znowu chodzi?
Ta kobieta musi umieć dobrze prowadzić traktor.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Waszyngton. Koniec wielkiej wędrówki.
Merriweather Banks Bailey Randolph spotkała się ze swoją kuzynką w
Szkarłatnym Gabinecie, saloniku przeznaczonym dla pań, które - przed
dołączeniem do panów w wielkim holu chcą poprawić sobie fryzurę i
przypudrować noski.
Chessey siedziała pod portretem Pierwszej Damy - Jacqueline Kennedy -
i Merriweather poświęciła chwilę na krytyczną ocenę złotej sukni, jaką
Jackie Kennedy wybrała do pozowania malarzowi. Jackie mogłaby pokazać
się lepiej, pomyślała, a widząc Chessey, wykrzyknęła radośnie: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.