[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej nogi, gdzie jest niebiańsko gorąca. Moja twarz znajduje się tak blisko jej, że
oddychamy tym samym powietrzem.
Próbuje wykręcić się ode mnie.
Właśnie, że tak! syczy. To właśnie powiedziałeś. Stwierdziłeś, że mnie nie
chcesz.
Nie pamiętam dokładnie tamtego wieczoru. Jest mglistym wspomnieniem pełnym
nerwów, żalu i jąkania. Właściwie, to nie wiem, co jej nagadałem.
Tak? Przysuwam się jeszcze bliżej, pozwalając jej poczuć, jak bardzo jej pragnę.
Więc jestem idiotą. Spijam ją wzrokiem, każdy centymetr jej ust, zaczerwienionych
policzków, pulsującej żyły na szyi, która podpowiada mi, że ona również mnie pragnie.
A co gorsze, jestem też kłamczuchem.
Całuję ją smakując jęku długiego dzwięku rozpaczliwej ulgi. Piszczy, gdy
uwalniam jej nadgarstki, żeby jej dotknąć i obejmuje mnie za szyję, przyciągając
jeszcze bliżej. Zasysam jej dolną wargę, delektuję się słodyczą jej ust.
Minęło tak wiele czasu. Zbyt wiele.
Wygina się ku mnie, więc mam ochotę ją podnieść i pieprzyć przy tej ścianie.
Jednak w tej właśnie chwili wraca mój zdrowy rozsądek.
Cholera, co ja robię? Powiedziałem jej, że musimy przestać, po czym& Kurwa, jestem
jaskiniowcem.
Delikatnie chwytam jej ręce i odsuwam się, tworząc dystans. Gapię się pod nogi,
żebym nie musiał patrzeć jej w twarz.
Chelsea, ja& To był błąd. To się już więcej nie powtórzy. Przepraszam.
Z początku nic nie odpowiada, ale czuję ją. Czuję zmieszanie i gniew bije z niej
gęstymi, mocnymi falami. Kiedy w końcu na nią spoglądam, usta ma zaciśnięte
w wąską linię. Ma ściągnięte brwi, zmarszczone czoło i iskry w niebieskich oczach.
A ponieważ jestem chorym sukinsynem, nakręca mnie to jeszcze bardziej.
Aż rzuca:
Wiesz co, Jake? Zawsze wiedziałam, że potrafiłbyś być dupkiem, gdybyś tego
chciał, jednak nigdy, przenigdy nie myślałam, że mógłbyś być tchórzem.
Odchodzi. Otwiera drzwi tarasowe i wślizguje się do domu.
Czuję się jak gówno. Jak brud pod pazurami Kuzyna Coś. To właśnie ja drobinka
ziemi pod niewielkim pazurkiem przeklętego małego psa.
27
Następnego dnia w kancelarii trafiam na szczyt czarnej listy Sofii. Dopiero
przyjechałem, a już rozwścieczona wpada do mojego gabinetu, trzaskając za sobą
drzwiami. Oczy jej płoną, włosy falują na ramionach, gdy opiera ręce na biurku
i pochyla się ku mnie.
Nabieram zupełnie nowego szacunku dla Stantona. Sofia potrafi być przerażająca,
jeśli się do tego przyłoży.
Co się, u diabła, z tobą dzieje?
Jeśli pragniesz odpowiedzi, musisz sprecyzować pytanie.
Bawisz się z Chelsea w jakieś gierki. Musisz przestać.
Najwyrazniej Chelsea wprowadziła ją w naszą małą przygodę na tarasie.
Zastanawiam się, co powiedziała, jak to opisała. Właściwie nie przeszkadza mi to, że
Sofia bierze jej stronę Chelsea zasługuje na czyjeś wsparcie.
Nie chciałem. To była słabość. Pieprzona chwila słabości.
Niszczysz ją, Jake. Chelsea nie wie, o co ci chodzi.
Wzdrygam się.
Albo w tę, albo we w tę. Albo jesteś jej przyjacielem, albo kimś więcej. Nie możesz
mieć wszystkiego naraz.
Cholera, wiem o tym! warczę. Jestem jej przyjacielem.
Sofia prostuje się i krzyżuje ręce na piersi.
Sugeruję więc, żebyś zachowywał się jak przyjaciel.
Werbalny atak Sofii nie daje mi spokoju do końca dnia. Nie mogę z tego powodu
pracować, więc wychodzę wcześniej i jadę do Chelsea. Porozmawiać. Upewnić się, że
nic się między nami nie popsuło.
Naprawdę bardzo potrzebuję tego, żeby było w porządku.
Na jej podjezdzie widzę nieznany samochód to biały suburban. Frontowe drzwi
domu nie są zamknięte, więc wchodzę. Panuje tu cisza, więc przechodzę do kuchni
i opieram ręce na szklanych drzwiach. Widzę Chelsea, która ma na sobie ogrodniczki
i opiętą białą koszulkę. Włosy ściągnęła w kok. Ronan raczkuje obok niej na kocu.
Chelsea stoi wśród grządek, wbija w ziemię łopatę albo motykę.
I nie jest sama.
Obok niej, paplając coś, Tom Caldwell opiera się o swoje narzędzie.
I& pasuje tu. Wygląda, jakby należał do tego miejsca do domu z ogrodem,
kudłatym psem i wielkim garażem. To facet, który należy do fundacji charytatywnej
i jezdzi na obozy skautów. Pasują do siebie on i Chelsea rzygać mi się chce na tę
myśl. Zastanawiam się nad ślubnym portretem Rachel i Roberta, wiszącym w ich
sypialni. Z łatwością mógłbym do niego dopasować twarze Chelsea i Toma.
Zabieram dłonie z szyby i się obracam. Spieszę do foyer, zanim moja obecność
zostanie odkryta przez pozostałą piątkę, ale wydają się wyskakiwać znikąd, niczym
wysysające mózgi zombie na starych horrorach. Są jednak nieco bardziej urocze.
Masz zamiar po prostu wyjść? pyta Riley.
Przyglądam się im przez chwilę, po czym kręcę głową.
Tom tam jest.
Chcemy ciebie wyznaje cicho Raymond. Nie ma w tym stwierdzeniu pytania czy
wątpliwości.
Tom to fajny gość, Raymond.
Ale nie jest tobą mówi Rory. Chcemy ciebie.
Wszyscy kiwają głowami.
Słowa Rosaleen rozkładają mnie na łopatki:
Już nas nie lubisz, Jake?
No i co mam niby odpowiedzieć? To znaczy, jakich użyć słów?
Chodz do mnie mówię. Mała wchodzi w moje otwarte ramiona. Odchrząkuję,
żeby odblokować nagle ściśnięte gardło. Oczywiście, że was lubię. Ze wszystkich
małych gnojków na świecie, najbardziej lubię waszą szóstkę. Jednak staram się
postąpić właściwie, wiecie?
Opuszczając nas? Rory ściąga brwi.
Zmieniam ton na ostrzejszy:
Nie opuszczam was. Nigdy tego nie zrobię. Cokolwiek się stanie& pomiędzy mną
a waszą ciocią, zawsze będę waszym przyjacielem. Do końca życia, ponieważ nigdzie
się nie wybieram.
Z kuchni dochodzą głosy, po czym dzwięk zamykanych drzwi. Wstaję, gdy Tom
i Chelsea wchodzą do foyer.
Jake. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
Ma na policzku uroczą smugę ziemi, którą zmazałbym z ochotą. Zaraz przed
pocałunkiem.
Tak, właśnie przyjechałem. Mamy ładny dzień, pomyślałem, że mógłbym zabrać
dzieci do parku. Jeśli się zgodzisz.
Posyła mi sztywny uśmiech.
Oczywiście, że tak. Przyniosę tylko kurtkę dla Regan.
Mija kolejny tydzień. Nie chodzę już na głupie podwójne randki z Brentem w ogóle
nie chodzę na randki. Przestałem nawet walić konia.
Cóż& może przestałem to zbyt mocne słowo. Jednak drastycznie to ograniczyłem.
Jestem okropnym towarzyszem nawet dla własnego fiuta.
Wszystko wydaje się być złe. A co gorsze, rzeczy, które mnie cieszyły, sprawy, na
które czekałem wygrana w sądzie, pozyskanie kolejnej sprawy, cholerny mecz
koszykówki wydają się bez sensu. Puste.
Nieistotne.
Milton znowu zostaje aresztowany. Za wandalizm i zniszczenie mienia. Nie mogę się
zmusić, żeby na niego nakrzyczeć.
Pyta, czy zdechł mi pies.
Wychodząc mówi, żebym trzymał uszy do góry. Kiedy żałuje cię Milton Bradley,
siedzisz gołą dupą na samym dnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
jej nogi, gdzie jest niebiańsko gorąca. Moja twarz znajduje się tak blisko jej, że
oddychamy tym samym powietrzem.
Próbuje wykręcić się ode mnie.
Właśnie, że tak! syczy. To właśnie powiedziałeś. Stwierdziłeś, że mnie nie
chcesz.
Nie pamiętam dokładnie tamtego wieczoru. Jest mglistym wspomnieniem pełnym
nerwów, żalu i jąkania. Właściwie, to nie wiem, co jej nagadałem.
Tak? Przysuwam się jeszcze bliżej, pozwalając jej poczuć, jak bardzo jej pragnę.
Więc jestem idiotą. Spijam ją wzrokiem, każdy centymetr jej ust, zaczerwienionych
policzków, pulsującej żyły na szyi, która podpowiada mi, że ona również mnie pragnie.
A co gorsze, jestem też kłamczuchem.
Całuję ją smakując jęku długiego dzwięku rozpaczliwej ulgi. Piszczy, gdy
uwalniam jej nadgarstki, żeby jej dotknąć i obejmuje mnie za szyję, przyciągając
jeszcze bliżej. Zasysam jej dolną wargę, delektuję się słodyczą jej ust.
Minęło tak wiele czasu. Zbyt wiele.
Wygina się ku mnie, więc mam ochotę ją podnieść i pieprzyć przy tej ścianie.
Jednak w tej właśnie chwili wraca mój zdrowy rozsądek.
Cholera, co ja robię? Powiedziałem jej, że musimy przestać, po czym& Kurwa, jestem
jaskiniowcem.
Delikatnie chwytam jej ręce i odsuwam się, tworząc dystans. Gapię się pod nogi,
żebym nie musiał patrzeć jej w twarz.
Chelsea, ja& To był błąd. To się już więcej nie powtórzy. Przepraszam.
Z początku nic nie odpowiada, ale czuję ją. Czuję zmieszanie i gniew bije z niej
gęstymi, mocnymi falami. Kiedy w końcu na nią spoglądam, usta ma zaciśnięte
w wąską linię. Ma ściągnięte brwi, zmarszczone czoło i iskry w niebieskich oczach.
A ponieważ jestem chorym sukinsynem, nakręca mnie to jeszcze bardziej.
Aż rzuca:
Wiesz co, Jake? Zawsze wiedziałam, że potrafiłbyś być dupkiem, gdybyś tego
chciał, jednak nigdy, przenigdy nie myślałam, że mógłbyś być tchórzem.
Odchodzi. Otwiera drzwi tarasowe i wślizguje się do domu.
Czuję się jak gówno. Jak brud pod pazurami Kuzyna Coś. To właśnie ja drobinka
ziemi pod niewielkim pazurkiem przeklętego małego psa.
27
Następnego dnia w kancelarii trafiam na szczyt czarnej listy Sofii. Dopiero
przyjechałem, a już rozwścieczona wpada do mojego gabinetu, trzaskając za sobą
drzwiami. Oczy jej płoną, włosy falują na ramionach, gdy opiera ręce na biurku
i pochyla się ku mnie.
Nabieram zupełnie nowego szacunku dla Stantona. Sofia potrafi być przerażająca,
jeśli się do tego przyłoży.
Co się, u diabła, z tobą dzieje?
Jeśli pragniesz odpowiedzi, musisz sprecyzować pytanie.
Bawisz się z Chelsea w jakieś gierki. Musisz przestać.
Najwyrazniej Chelsea wprowadziła ją w naszą małą przygodę na tarasie.
Zastanawiam się, co powiedziała, jak to opisała. Właściwie nie przeszkadza mi to, że
Sofia bierze jej stronę Chelsea zasługuje na czyjeś wsparcie.
Nie chciałem. To była słabość. Pieprzona chwila słabości.
Niszczysz ją, Jake. Chelsea nie wie, o co ci chodzi.
Wzdrygam się.
Albo w tę, albo we w tę. Albo jesteś jej przyjacielem, albo kimś więcej. Nie możesz
mieć wszystkiego naraz.
Cholera, wiem o tym! warczę. Jestem jej przyjacielem.
Sofia prostuje się i krzyżuje ręce na piersi.
Sugeruję więc, żebyś zachowywał się jak przyjaciel.
Werbalny atak Sofii nie daje mi spokoju do końca dnia. Nie mogę z tego powodu
pracować, więc wychodzę wcześniej i jadę do Chelsea. Porozmawiać. Upewnić się, że
nic się między nami nie popsuło.
Naprawdę bardzo potrzebuję tego, żeby było w porządku.
Na jej podjezdzie widzę nieznany samochód to biały suburban. Frontowe drzwi
domu nie są zamknięte, więc wchodzę. Panuje tu cisza, więc przechodzę do kuchni
i opieram ręce na szklanych drzwiach. Widzę Chelsea, która ma na sobie ogrodniczki
i opiętą białą koszulkę. Włosy ściągnęła w kok. Ronan raczkuje obok niej na kocu.
Chelsea stoi wśród grządek, wbija w ziemię łopatę albo motykę.
I nie jest sama.
Obok niej, paplając coś, Tom Caldwell opiera się o swoje narzędzie.
I& pasuje tu. Wygląda, jakby należał do tego miejsca do domu z ogrodem,
kudłatym psem i wielkim garażem. To facet, który należy do fundacji charytatywnej
i jezdzi na obozy skautów. Pasują do siebie on i Chelsea rzygać mi się chce na tę
myśl. Zastanawiam się nad ślubnym portretem Rachel i Roberta, wiszącym w ich
sypialni. Z łatwością mógłbym do niego dopasować twarze Chelsea i Toma.
Zabieram dłonie z szyby i się obracam. Spieszę do foyer, zanim moja obecność
zostanie odkryta przez pozostałą piątkę, ale wydają się wyskakiwać znikąd, niczym
wysysające mózgi zombie na starych horrorach. Są jednak nieco bardziej urocze.
Masz zamiar po prostu wyjść? pyta Riley.
Przyglądam się im przez chwilę, po czym kręcę głową.
Tom tam jest.
Chcemy ciebie wyznaje cicho Raymond. Nie ma w tym stwierdzeniu pytania czy
wątpliwości.
Tom to fajny gość, Raymond.
Ale nie jest tobą mówi Rory. Chcemy ciebie.
Wszyscy kiwają głowami.
Słowa Rosaleen rozkładają mnie na łopatki:
Już nas nie lubisz, Jake?
No i co mam niby odpowiedzieć? To znaczy, jakich użyć słów?
Chodz do mnie mówię. Mała wchodzi w moje otwarte ramiona. Odchrząkuję,
żeby odblokować nagle ściśnięte gardło. Oczywiście, że was lubię. Ze wszystkich
małych gnojków na świecie, najbardziej lubię waszą szóstkę. Jednak staram się
postąpić właściwie, wiecie?
Opuszczając nas? Rory ściąga brwi.
Zmieniam ton na ostrzejszy:
Nie opuszczam was. Nigdy tego nie zrobię. Cokolwiek się stanie& pomiędzy mną
a waszą ciocią, zawsze będę waszym przyjacielem. Do końca życia, ponieważ nigdzie
się nie wybieram.
Z kuchni dochodzą głosy, po czym dzwięk zamykanych drzwi. Wstaję, gdy Tom
i Chelsea wchodzą do foyer.
Jake. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
Ma na policzku uroczą smugę ziemi, którą zmazałbym z ochotą. Zaraz przed
pocałunkiem.
Tak, właśnie przyjechałem. Mamy ładny dzień, pomyślałem, że mógłbym zabrać
dzieci do parku. Jeśli się zgodzisz.
Posyła mi sztywny uśmiech.
Oczywiście, że tak. Przyniosę tylko kurtkę dla Regan.
Mija kolejny tydzień. Nie chodzę już na głupie podwójne randki z Brentem w ogóle
nie chodzę na randki. Przestałem nawet walić konia.
Cóż& może przestałem to zbyt mocne słowo. Jednak drastycznie to ograniczyłem.
Jestem okropnym towarzyszem nawet dla własnego fiuta.
Wszystko wydaje się być złe. A co gorsze, rzeczy, które mnie cieszyły, sprawy, na
które czekałem wygrana w sądzie, pozyskanie kolejnej sprawy, cholerny mecz
koszykówki wydają się bez sensu. Puste.
Nieistotne.
Milton znowu zostaje aresztowany. Za wandalizm i zniszczenie mienia. Nie mogę się
zmusić, żeby na niego nakrzyczeć.
Pyta, czy zdechł mi pies.
Wychodząc mówi, żebym trzymał uszy do góry. Kiedy żałuje cię Milton Bradley,
siedzisz gołą dupą na samym dnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]