[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie przebawiono gdzieS na Swiecie. Gdy zaS gromadzie jakiej ubêdzie onego respektu przed
czymkolwiek, co siê zyskiem nie wyp³aca w ¿yciu, gdy wystygnie i on zapa³, który siê ¿ywi
beztrosk¹ wszystkich - wonczas samolubstwo przezorne wype³za z ka¿dego serca. Tak siê
rozbijaj¹ gromady wszelkie - osobliwie te, które skojarzy³ duch czasów.
Wiêc wzdychaj¹c po goliardzie, u¿ala³ siê ka¿dy w³aSciwie nad samym sob¹. Spochmurnia³
nawet gadkarz, wyskar¿aj¹c siê ludziom, ¿e nad sztukê gadkarsk¹ wol¹ dziS mieszczany
grodzkich ucieszników ur¹gliwe wyskoki przed cudzymi oknami; ¿e od najpiêkniejszych ga-
dek ze Swiata ciekawsze im zawsze najbli¿szych s¹siadów sprawy i dole; ¿e na nich to, na
s¹siadów, gadki uk³adaæ prosz¹ - a i szczodrymi byæ obiecuj¹.
 Przyjdzie na te ciê¿kie czasy imaæ siê tego rzemios³a; ¿onkê i bachory tu sprowadziæ i osi¹Sæ
w tym mieScie jako magister sedentarius.
 Nie ma to jak sztuka opowiadania romansów! - powiadaj¹ inni. - DoSæ spojrzeæ na dumne
szaty panów ¿onglerów. Rych³o patrzeæ, jak taki rumaka dostanie i samopas w Swiat ruszy,
che³pliwie spogl¹daj¹c na dobrych niegdyS kompanów Muzy pedestris.
 Nie dra¿niæ bestii!... - rozleg³ siê w tej chwili g³os niedxwiednika sprzed koScio³a.
Ten bo nawet progu koScielnego przekroczyæ nie móg³, najwiêkszy zawsze niewolnik sztuki
swojej. Tymczasem ogania³ swego zwierza jak od much od pustoty ryba³tek. Goliarda po¿a³o-
wa³ by³o pacierzem, jako chrzeScijanin, bo nie jako towarzysz: mia³ z nim porachunki zazdro-
Sci o skoczkê; a teraz i za Smieræ jej winiæ go musia³. Tam oto, za fosê i wa³ klasztornej granicy,
rwa³o siê przygnêbienie jego. Wyprosiwszy wreszcie od mnichów ³opatê i latarniê, ruszy³ wraz
z niedxwiedziem, by pogrzeSæ te resztê, jaka z niej pozosta³a - dla nikogo ju¿ teraz.
A przedzieraj¹c siê wraz ze zwierzem przez ciernie na wale, wspomina³ jej chwile ostatnie,
na które nadbieg³ jeszcze z towarzyszami. Goliard ju¿ nie ¿y³ by³o, a przecie g³ow¹ tak siê
jeszcze rozpacznie do jej piersi tuli³, ¿e ona, nieprzytomna ju¿ ca³kiem, g³aszcze go wci¹¿
jeszcze po w³osach i powiada cicho:
 ¯eScie mi dziecka nie dali, jeszcze mi wam i matkowaæ...
To by³o jej s³owo ostatnie - za kobiecego ¿ycia pieczêæ na ustach.
Przedar³ siê wreszcie niedxwiednik przez te ciernie. W ponurych ciemnoSciach Sród ruin, b³yskiem
latarni nagle objête, le¿a³o - ¿ywym kamieniom, rzekniesz, na wyzwanie - skoczki cia³o nagie.
I w czarodziejskim jakby okolu tego Swiat³a na z³ym miejscu za klasztoru granic¹ Swiêciæ siê
pocz¹³ tej nocy - ¿¹dz sabat wtóry. Wzgardzony za ¿ycia kochanek pe³za oto na klêczkach
wokó³ tego cia³a i ca³uje bez pamiêci jej w³osy, usta, kolana i stopy.
A¿ niedxwiedx niuchem poczuwszy trupa, pocz¹³ tr¹caæ swego pana:  Spójrz, co czynisz!...
A gdy w swej trosce nazbyt natarczywy siê sta³ i kad³ubem owo ca³ym odpychaæ go pocz¹³,
oba ku³aki pana biæ go jê³y po ³bie.
154
 Przez ciebie to, bestio okrutna, od której ani na krok w ¿yciu oddaliæ siê nie mog³em! Przez
ciebie, krwiopijco mój!... Jak¿e mi by³o o kobiece ³aski zabiegaæ - z tob¹, upiorze?!... Ka¿dy
by³ przede mn¹ zalotnik ruchliwszy i rywal szczêSliwy! Dawno by ona moj¹ by³a, gdybym ja
od ciê wolny by³!
Niedxwiedx obity przylega³ jak pies, pysk na ³apach po³o¿y³, nos w ziemiê wbi³. I u kopanej
oto mogi³y zda³ siê rozmySlaæ nad tym, ¿e w onym dole, zasypane piargiem, w marmuru biel
zastygnie z czasem nimfy cia³o doskona³e.
Rpieszy przeor przez Srodkow¹ nawê - ¿aki za nim - i ju¿ ma zst¹piæ do krypty, gdy spod
ramienia wywin¹³ mu siê przed oczy wagant któryS.
 Mistrz kamieni ¿ywych! - przedstawia siê i zaleca swe us³ugi.
 Witaj, mistrzu!... Wiem - za Smierci¹ ludzi drogich lub cennych nastêpuje w Slad sztuka
wasza. Ale nie u nas, franciszkanów.
Nie zra¿ony tym, j¹³ mu mistrz wyk³adaæ, jakby to on, u Sciany kruchty bodaj, zdzia³a³ goliar-
dowi nagrobek. W pod³u¿ by go postaci¹ u³o¿y³, niby na kamieniu przydro¿nym wspar³by g³o-
wê jego, stopy zaS nie o lewka jak u panów, lecz o ksiêgê, na znak, ¿e cz³ek oSwiecony spocz¹³
tu na wieki. Za tarczê i miecz - gêSle i smyczek by mu da³, by ludzie rozumieli, ¿e poeta tu
le¿y. I choæ nie w zbrojê, lecz w p³aszcz i kaptur klerka przyodzieje go, wszystko inne - w ka¿-
dym szczególe - zdzia³a jak na grobowcu wêdrownego rycerza. Tak mu zbodzie, zhaczy stopy
d³ugie, tak¹ mu osmêtnicê da w pierS, ulg³¹ pod brzemieniem zadumy, tak mu osêpi, skobuzi
lico pod kapturem, na sumienia frasobliwoSæ wielk¹. Dziwi, siê przeor, ale potakuje.  Widzê! -
rzecze. - Ju¿eS to wszystko zdzia³a³ ustami, ju¿ tu rêka mistrza nic ponoæ nie doda... Nakazujê
wci¹¿ memu bratu £ukaszowi milczenie w mowie innej nad pêdzle i farby, aby tym wymow-
niejsz¹ sta³a siê przed Bogiem tamta jego mowa. Ty, baczê, nie otwierasz okna milczenia dla
onej go³êbicy, która w czas pracy najchêtniej nas nawiedza... Bowiem nie ty, mistrzu, lecz Duch
¿ywymi czyni i kamienie... Obawiam siê bardzo, zali dokonywane bywaj¹ zamierzenia twoje.
Cmokn¹³ mistrz przeora w ³okieæ niby w podziêce za duchowne pouczenie, a w³aSciwie po
to, by mu przeor gadaæ nie przeszkadza³.
Gada³ tedy dalej, wywodz¹c gor¹czkowo: jak to on zamierza - jak uczyni - co to z tego bê-
dzie... W racjach i kauzach bardzo wymownych t³umaczy, jaka to w ogóle powinna byæ eks-
presja ¿ywych kamieni.
Dziwi siê przeor bardzo, ale potakuje wci¹¿ Wreszcie przerywa mu:
 Czynienie w milczeniu jest powag¹ rzemieSlników Bo¿ych. Takimi byli budowce onego
tumu w grodzie: zawziêci w milcz¹cym przykrawaniu ciosu i kamieni, od grubych g³azów na
podwalinê, po najlotniejsz¹ strzelistoSæ wie¿. I nie doczekawszy siê nawet dokonania dzie³a
obliczonego na trud pokoleñ kilku, schodzili w grób po dwakroæ bezimienni - bo za ¿ycia
i po Smierci - jako my, franciszkany... Tedy i goliard nie bêdzie mia³ nagrobka w koSciele
moim: raz, ¿e ty go w ogóle nie zdzia³asz, po wtóre ¿e przeciwi siê to regule naszej. Vale.
 A marmuru tyle poniewiera siê za wa³em klasztoru! - sarka³ mistrz.
Idzie przeor dalej - ¿aki za nim - gdy z ciemnej nawy wystêpuje ku nim brat £ukasz, ca³y
schowany w kapturze i sam jak ta zmora ciemnoSci. Uj¹³ przeor chorego za rêkê i prowadzi
miêdzy ¿aki, jak gdyby go z nimi zaprzyjaxniæ chcia³.
 Oto mój najcichszy - powiada - mój najbardziej milcz¹cy! I nieustannie w sobie pracuj¹cy -
w lêku w¹tpliwoSci ci¹g³ych... Przydajcie mu, ¿aki, nieco w³asnej lekkomySlnoSci, obudxcie
w nim wasze m³ode w³adze radoSci i Smiechu - beati ridentes!
155
I obj¹wszy go wpó³ przed oczyma ¿aków, b³aga ich nieomal:
 Zleczcie mi go, ch³opcy, bo staroSæ moja bezradna jest przed acedi¹ duszy m³odej. JeSli cie-
niem samego siebie ma siê wa³êsaæ po klasztorze, raczej tañczyæ mi go nauczcie. Bo tañczyæ
brat £ukasz (widzia³em) nie umie wcale.
Zapali³ wraz ¿aków ten apel do ich w³adz dusznych - ju¿ okr¹¿aj¹ mnicha.
Lecz on nachyli³ siê tymczasem przeorowi do ucha i szepce coS tajemniczego, wskazuj¹c poza
siê - w ciemnoSci za o³tarzem.
 Zwidy to i zmory, bracie - przerywa mu ojciec. Z ¿¹dz zatajonych rodz¹ siê one wszystkie.
Opad³y przeora ¿aki w gwa³townym rozciekawieniu: co te¿ siê mnichowi zwiduje po ciemnoSciach?
 Powiada, ¿e na fletni mu wci¹¿ przygrywa w uszach, a podczas i wyskakuje przed niego -
pl¹saj¹cy na kopytkach swoich. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siÅ‚y, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.